14 października byłam w Kajetanach na programowaniu. Właśnie upłynęło półtora roku od podłączenia.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się wiele po tej wizycie. Czułam się dobrze ze swoim implantem, ale miałam wrażenie, że od czasu ostatniego programowania, pół roku temu, niewiele się zmieniło w moim słyszeniu, nie miałam też pomysłu, co chciałabym ustawić inaczej. Nastawiłam się na jakieś drobne poprawki na podstawie testów psychoakustycznych, tzn. subiektywnej oceny głośności poszczególnych dźwięków, oraz na kolejne kombinacje “co można zrobić, mając do dyspozycji tylko cztery programy i N możliwości ustawień, w tym specjalne programy dedykowane do różnych sytuacji”.
A tymczasem…
Pierwszą niespodzianką był wynik testu na rozpoznawanie wyrazów jednosylabowych. Dotychczas wychodził mi on na poziomie kilku procent rozpoznanych wyrazów — czyli praktycznie nic, jakieś pojedyncze słowa. Tym razem jednak rozpoznałam około 20% słów. Może i to był lekko naciągany wynik, ale jednak co piąty wyraz to stanowczo więcej niż zero, bo nigdy przedtem nie miałam wrażenia, że rozumiem cokolwiek z tego ciągu niezwiązanych wyrazów. Nagrano głos kobiecy, co też mogło mieć wpływ na wynik — Bartek już o tym wspominał. Na koniec spytałam, gdzie test na rozpoznawanie liczb, na co odpowiedziano mi, że tego testu już mieć nie będę, bo przeszłam do rozpoznawania słów [liczby są o wiele łatwiejsze]. Nowy etap.
Kolejnym zaskoczeniem było programowanie procesora. Inż. W. był akurat na wyjeździe służbowym, zajął się mną więc dr inż. L., kierownik zespołu. Spędziliśmy nad moimi ustawieniami z godzinę, przesuwając kolejne pozycje z mojego grafiku wizyt na ten dzień. Dr L. zrobił mi ponownie dokładne badanie psychoakustyczne, tym razem z procesorem podłączonym bezpośrednio do komputera, wysłuchał co miałam do powiedzenia o dotychczas używanych programach, popatrzył na wyniki wyżej opisanego badania rozpoznawania słów, zapytał, co właściwie chciałabym osiągnąć, i zaproponował mi małą rewolucję. Porozmawialiśmy sobie o przeprogramowaniu mózgu. Dr L. stwierdził, że widzi w moich wynikach potencjał i że mogłabym jeszcze potrenować korę słuchową.
A trening powinien się wiązać z pewnym dyskomfortem. Jakim dyskomfortem? Pisałam już wcześniej, że w którymś momencie obniżono mi progi słyszenia, żeby zwiększyć dynamikę dźwięku (o ile rozumiem, chodzi o odległość między progiem słyszenia a progiem komfortu). Efektem tego było zmniejszenie pogłosu i szumu, które wszędzie słyszałam — ale też zmniejszenie ilości dźwięków, które do mnie docierały. Dr L. podwyższył mi progi słyszenia do wartości, która wynikała z pomiarów odpowiedzi nerwu słuchowego. Z tego co rozumiem, próg komfortu też powinien być przesunięty w górę, aby zachować dynamikę. A ja się mam do tego po prostu przyzwyczaić. Nie ma lekko. Zamiast używać 4 różnych programów na różne sytuacje, każdy z nich odcinający część dźwięków — mam wyćwiczyć korę słuchową, aby sama nauczyła się wyławiać potrzebne dźwięki. A żeby nie było za dużo naraz, mam używać jednego programu przez dwa miesiące, a przez kolejne dwa następnego, jeszcze głośniejszego. Tak samo jak na początku — przyzwyczajanie się do implantu polegało na wzmacnianiu sygnału.
W praktyce dr L. wziął poprzedni program 1 (ten z niskimi dźwiękami, plus Autosensitivity i ADRO) i po prostu go wzmocnił. Po dwóch miesiącach mam włączyć kolejną, jeszcze mocniejszą wersję.
Poprosiłam o pozostawienie mi jednego z poprzednich programów z funkcją BEAM — na wypadek, gdybym miała duże trudności i koniecznie musiała się z kimś porozumieć.
Jednak dotychczas zawsze było tak, że nawet jeśli na wszelki wypadek miałam któryś ze starych programów w procesorze, to nie wracałam już do niego i bardzo szybko przyzwyczajałam się do kolejnych. Tak jest i tym razem. Na aktualnym programie, owszem, pewne rzeczy są głośniejsze i muszę się do nich przyzwyczaić (wszelkie nagłe hałasy wybijają mnie z butów), ale też słyszę po prostu lepiej. Szczególnie mowę w hałasie. Zmęczenie trwało tyle, co pierwszy wieczór po programowaniu. Jakoś tego dyskomfortu związanego z “rozciąganiem” i trenowaniem kory słuchowej za bardzo nie czuję.
Za to czasami, jak słucham muzyki, albo treningu gitarowego, słyszę takie dźwięki, od których czuję, jak mi się kora słuchowa fałduje. Dźwięki, których nie słyszałam wcześniej w takim natężeniu. Dziwne, ale przyjemne uczucie.
Ocena efektów musi jeszcze trochę poczekać. Na razie mi się podoba i pewne rzeczy odkrywam na nowo. Jeśli chodzi o szum, sporą część z tego załatwia ustawienie Autosensitivity, ale w pracy zastanawiam się nad wyprowadzeniem najgłośniejszego komputera, zwanego czarnym potworem, do innego pokoju.
Teraz, kiedy przez implant słyszę jeszcze trochę głośniej, aparat coraz bardziej traci na znaczeniu. Miałam już pokusę, żeby zostawić go na jeden dzień w domu. Jeszcze tego nie zrobiłam, ale kto wie. Obawiam się, że po takim dniu nie wrócę do aparatu przez jakiś czas. Aparat jednak ułatwia mi rozmowy i ładnie przekazuje niskie dźwięki.
Podsumowując, ostatnimi czasy skupiłam się głównie na “gadżetach” — możliwościach obróbki dźwięku dawanych przez mój model procesora. Teraz wracam do źródeł — w pierwszej kolejności jest ćwiczenie zmysłu słuchu, a w dalszej jego wspomaganie różnymi filtrami. Na razie działa to lepiej, niż się spodziewałam.
No i super!
Już gdzieś pisałem, że aby w pełni wykorzystać możliwości i implantu, i swojego mózgu trzeba jednak zdać się na wiedzę i doświadczenie p. inżynierów. Własne odczucia, subiektywne poczucie komfortu słuchania niewiele dają. Mało słyszysz — źle słyszysz. I jest dokładnie tak jak piszesz — strach przed nowym jest zdecydowanie na wyrost, bardzo szybko można się przyzwyczaić do zdecydowanie większej ilości odbieranych dźwięków.
Pomyśl jeszcze raz o aparacie — czy na pewno Ci pomaga czy jednak przeciwnie — rozleniwia mózg bo wolisz słyszeć coś jak dawniej.
Mnie teoretycznie aparat /czytaj niskie dźwięki/ powinny jeszcze bardziej pomagać w rozumieniu mowy bo przecież kiedyś normalnie słyszałem. Po pół roku, no może 8 miesiącach okazało się to nieprawdą. Teraz zakładam czasami do słuchania muzy.
Widzisz sama Agg, że jest lepiej — a ja wierzę, że będzie duuużo lepiej niedługo. Powodzenia.
Mirku, i tak pół dnia jestem bez aparatu, bo w pracy, jak siedzę sama, to go zdejmuję, w domu też, ze względu na komfort noszenia. Kiedyś go chyba zapomnę w pracy…
Czy mnie rozleniwia? Nie przyszło mi to do głowy. Dlaczego miałby?
Fajnie, u mnie czas eksperymentowania się już chyba skończył. Na ostatnim programowaniu przydzielono mnie jakiemuś magistrantowi, który sprawdzał nową metodę ustawiania procesora. Po jednym dniu wróciłem do starego programu. Przydałoby się znów sprawdzić, jak w nim słyszę, ale gdzieś zapodziałem pilota ;) Następne spotkanie w Kajetanach mam dopiero w styczniu i wydaje mi się, że następnych już nie będzie.