2. Po pół roku

Pod­ję­cie decyzji o implan­cie śli­makowym nie było łatwą rzeczą. Wiązało się z tym mnóstwo wąt­pli­wości, obaw, oczeki­wań i nadziei. Był to zupełnie inny rodzaj słuchu, dający potenc­jal­nie więk­sze możli­wości. Dlaczego potenc­jal­nie? Otóż dlat­ego, że nie wszyscy osią­gają te same efekty w podob­nym cza­sie. Jedni szy­bko widzą postępy, inni muszą na nie czekać miesią­cami, a jeszcze inni nie mają żad­nej korzyści z implantu. Ja oczy­wiś­cie chci­ałem słyszeć więcej i lep­iej, a to, czy tak będzie, w dużej części nie zależało ode mnie, tylko od oper­acji, od plas­ty­czności mózgu i od wielu innych czyn­ników. Ale na szczęś­cie, jak już się zdążyłem przekonać, reha­bil­i­tacja ma ogromny wpływ na to, co się słyszy i jak się słyszy, oraz na inter­pre­tację dźwięków. Jak to u mnie prze­b­ie­gało? Jakie były pier­wsze dźwięki, jakie usłysza­łem, jak wyglą­dało moje poz­nawanie świata dźwięków?

Pier­wsze dźwięki w pro­ce­sorze usłysza­łem oczy­wiś­cie w gabinecie inżyniera, do którego byłem przyp­isany w Kaje­tanach. Gdy rozpoczęto ustaw­ianie pro­ce­sora, inżynier sprawdzał najpierw, czy słyszę jakieś bodźce przy min­i­mal­nych ustaw­ieni­ach. Gdy się okazy­wało, że nic nie słyszę, zwięk­szał powoli napię­cie na elek­tro­dach. W pewnym momen­cie zdałem sobie sprawę, że coś fak­ty­cznie słyszę — cho­ciaż tego nie mogłem nazwać słysze­niem. Było to raczej nieokreślone wraże­nie pul­sowa­nia, czu­cia w okol­icy prawej skroni, jakby od środka coś mi pukało w cza­szkę. Gdy dałem znać, że coś czuję, zmniejszano i zwięk­szano poziom napię­cia. Przez pier­wszą min­utę nie słysza­łem różnicy, ale później dało się zauważyć, że cza­sem owe “pukanie” jest głośniejsze, albo cich­sze. Później zajęto się częs­totli­woś­ci­ami. Nie mogłem na początku rozróżnić wyso­kich tonów od nis­kich, ale po paru min­u­tach wych­wyciłem różnicę. Na początku było to trudne, ale po krótkim cza­sie ta różnica stała się oczy­wista — nie musi­ałem się zas­tanaw­iać, jaki dźwięk słyszę, niski, czy wysoki. Ustaw­iono maksy­malne i min­i­malne poziomy napię­cia i włąc­zono pro­ce­sor. Pier­wsze wraże­nie było zaskaku­jące. Nagle dobiegła mnie cała masa świstów, sze­lestów, szmerów i wszys­t­kich wyso­kich dźwięków, których nigdy nie słysza­łem przez 20 lat. Gdy inżynier się do mnie odezwał, poczułem mało zna­jome i nieprzy­jemne wibracje w okoli­cach skroni. Nie potrafiłem tego przyp­isać do znanych mi dźwięków — no bo jak “pukanie” w okol­icy skroni może być dźwiękiem? Wysokie dźwięki były takie jak sobie wyobrażałem — to znaczy były dźwiękami. Niskie i śred­nie częs­totli­wości nato­mi­ast odbier­ałem jako wibracje i stuka­nia. W zależności od częs­totli­wości, inaczej je odbier­ałem. Były albo moc­niejsze i bardziej chro­powate, albo słab­sze i bardziej miękkie. Przez cały pier­wszy dzień stop­niowo coraz więcej dźwięków zaczy­nałem rozróż­niać. Na samym początku słysza­łem tylko masę trza­sków, pisków i zgrzytów, których nie potrafiłem przyp­isać do niczego, co by mogło takie dźwięki wydawać. Po kilku godz­i­nach, gdy przyzwycza­iłem się w miarę do pro­ce­sora i do tych dzi­wnych wrażeń zmysłowych, zori­en­towałem się, że daje mi on jedną bardzo istotną rzecz. Mianowicie, wzmac­nia wraże­nia słu­chowe dochodzące z aparatu. Na każdy dźwięk, który słysza­łem w apara­cie nakładało się owo wraże­nie pochodzące od implantu. W efek­cie otrzymy­wałem coś w rodzaju przestrzen­nego dźwięku, dźwięku z głębią, z barwą. Mógłbym to porów­nać do słyszenia w sys­temie FM. Swój głos usłysza­łem dużo lep­iej i wyraźniej. Usłysza­łem, jak mówię “t”, “f” i inne bezdźwięczne głoski. Wiedzi­ałem, że je wypowiadam, ale nigdy ich u siebie nie słysza­łem. Każdy dźwięk był pod­bi­jany, wzmac­ni­any przez implant. Jed­nocześnie, gdy zde­j­mowałem aparat słu­chowy, “słysza­łem” w pro­ce­sorze całą gamę dzi­wnych dźwięków, których nie potrafiłem rozróżnić, ani nadać im znaczenia. Bez aparatu słu­chowego znacznie dłużej bym się przyzwycza­jał do pro­ce­sora mowy.

Przez pier­wszy tydzień najtrud­niej było mi się przyzwyczaić do wyso­kich częs­totli­wości. Na początku nie były one iry­tu­jące, ale słysza­łem je na każdym kroku i w końcu mnie przypraw­iały o ból głowy. Przewracanie kartek, sze­lest plas­tikowych papierków po cukierkach, sze­lest ubra­nia, czy ptaki za oknem — to wszys­tko słysza­łem wciąż i nieustan­nie. Dopiero po dwóch tygod­ni­ach przes­tałem na to zwracać uwagę — owe dźwięki nie­jako weszły w tło, stały się czymś nat­u­ral­nym. W ciągu dwóch tygodni zdążyłem usłyszeć masę rzeczy, których nigdy wcześniej nie słysza­łem. Na samym początku było mi bardzo trudno stwierdzić, co słyszę. Cią­gle się pytałem słyszą­cych osób, co teraz hała­suje, a i tak, gdy się rozle­gał ten sam dźwięk — nie rozpoz­nawałem go. Z cza­sem to się zmieni­ało. Powoli wych­wyty­wałem różnice między poszczegól­nymi dźwiękami. Było to trudne, ale po pewnym cza­sie te różnice stały się oczy­wiste. Wszys­tko, co słysza­łem, tak naprawdę słysza­łem po raz pier­wszy. Dzwonek do drzwi brzmiał zupełnie inaczej, niż wcześniej. Teraz jest głośny, wyraźny i charak­terysty­czny. Wcześniej ledwo go słysza­łem. Z cza­sem wych­wyty­wałem dźwięki otoczenia, których wcześniej nie słysza­łem. A to usłysza­łem roz­mowę mamy przez tele­fon, gdy była na drugim końcu mieszka­nia, a to stuk obcasów na dworze, czy psa.

Muszę zaz­naczyć, że, mimo, iż słysza­łem dużo więcej i lep­iej niż wcześniej, nie przełożyło się to na lep­sze rozu­mie­nie ludzkiej mowy. Było wręcz odwrot­nie. Słabo wszys­t­kich rozu­mi­ałem, cią­gle prosiłem o powtórze­nie, aż się ludzie dzi­wili, czemu się zde­cy­dowałem na implant. Dlaczego tak było? Otóż wcześniej słucha­jąc, co ludzie mówili, opier­ałem się na tym, co słysza­łem przez aparaty, czyli na zakre­sie do 3500 Hz. Przez dwadzieś­cia lat zdążyłem się nauczyć odpowied­nio inter­pre­tować dob­ie­ga­jące mnie dźwięki i jakoś rozu­mi­ałem, co do mnie mówiono. W momen­cie założe­nia pro­ce­sora zacząłem słyszeć dźwięki, które były wyższe, niż wszys­tko, co kiedykol­wiek słysza­łem, zacząłem słyszeć dużo dokład­niej, więcej i tak dalej. Jed­nak, gdy ktoś coś do mnie mówił, ja dalej się opier­ałem na swoich wcześniejszych przyzwycza­je­ni­ach. Wszys­tkie te dodatkowe dźwięki, które słysza­łem poprzez implant, tylko mi przeszkadzały! Rozpraszały mnie, nie wiedzi­ałem, jak je inter­pre­tować, nie wiedzi­ałem, czy one wchodzą w zakres mowy, czy też są dźwiękami otoczenia. Nie umi­ałem automaty­cznie tego, co słyszę, inter­pre­tować poprawnie jako np. “s”, “sz”, bo po prostu nigdy tego nie robiłem. Na początku roz­mowa z drugim człowiekiem była zupełnie jak roz­mowa w hałasie. Potrze­bowałem czasu, by się do tego przyzwyczaić, a i tak jeszcze nie jestem do końca przyzwycza­jony. Musiał minąć co najm­niej miesiąc, bym zaczął “zauważać” niek­tóre głoski. Po tym cza­sie słysza­łem te wszys­tkie “t”, “s” i tak dalej, to znaczy wiedzi­ałem, że to są te głoski, że te dźwięki ktoś wypowiada i że nie są to dźwięki otoczenia. To było wciąż za mało, bym mógł ze słuchu rozu­mieć mowę, ale już znacznie mi ułatwiało czy­tanie z ruchu warg. Pewne rzeczy zacząłem słyszeć i nie musi­ałem spoglą­dać na usta, by wiedzieć, że ktoś powiedział “s”, czy “t”. Jed­nak cią­gle było za wcześnie, bym mógł dokonać całoś­ciowej syn­tezy tego, co słyszę. Z cza­sem zauważyłem u siebie skłon­ność do anal­izy słu­chowej tego, co słyszę. Gdy ktoś do mnie mówi i dobrze go rozu­miem, wsłuchuję się w jego mowę, rozkładam jego wyrazy i zda­nia na czyn­niki pier­wsze, wyróż­niam różne głoski, sprawdzam, czy są na swoich miejs­cach. Jest to swego rodzaju ćwicze­nie, myślę, że dobre, gdyż pozwala mi na popraw­ie­nie pamięci słu­chowej. Kiedyś inaczej słysza­łem, miałem więc inne wyobraże­nie na temat tego, jak brzmią różne wyrazy i głoski. Wsłuchuję się, by to wyobraże­nie zmienić.

Żeby zobra­zować to, jak bardzo inne jest słysze­nie poprzez implant śli­makowy, powiem o ćwicze­niu, które wykony­wałem wespół z mamą. Mama czy­tała z kartki zbitki różniące się tylko samogłoską — “BAB”, “BEB”, “BOB” i tak dalej. W aparat­ach prob­lem z rozróż­ni­an­iem miałem przy “y” i “u”, resztę wych­wyty­wałem właś­ci­wie bez prob­lemów. Myślałem, że w implan­cie będzie to jeszcze łatwiejsze. Ale nie, było dużo trud­niej. Nagle zacząłem mylić “a” z “o”, “e” z “a”, “u” z o”. Jedynie “y” i “i” rozpoz­nawałem bez pudła. Mama wielokrot­nie czy­tała te zbitki, a ja starałem się wyła­pać różnice. Te różnice fak­ty­cznie były, ale nie tam, gdzie ich szukałem. Często nie mogłem ich zła­pać, gdyż sku­pi­ałem się na czym innym. W dodatku moja pamięć słu­chowa tylko mi przeszkadzała. “A” brzmi­ało inaczej, a “o” brzmi­ało jak “e”. Nawet gdy już wiedzi­ałem, jaka jest między nimi różnica, myliłem je — z przyzwycza­je­nia. Nawet teraz zdarza mi się zin­ter­pre­tować “o” jako “e”. Jed­nak pomimo prob­lemów z inter­pre­tacją głosek, muszę stwierdzić, że implant umożli­wia lep­sze rozróż­ni­anie ich. Teraz słyszę różnicę między “i” nosowym, a nienosowym, i już wiem, czemu logope­dzi się tak skarżą na nosowanie. W aparat­ach żad­nej różnicy nie było i wielokrot­nie w cza­sie ćwiczeń na nosowanie zas­tanaw­iałem się, o co właś­ci­wie spec­jal­iś­cie chodzi. Teraz nie mam już takiego prob­lemu. Wiem, kiedy moje “ś” jest szu­miące, słyszę, gdy logopeda pokazuje mi swoje “c”. Wcześniej ćwiczenia były raczej rodza­jem mechan­icznego wykuwa­nia na pamięć konkret­nego ułoże­nia języka, szczęki, warg, bez żad­nej kon­troli słuchowej.

A jak słyszę muzykę? Przed oper­acją przesłuchałem kilka piosenek po kilka razy, by je przesłuchać po założe­niu pro­ce­sora i porów­nać. Wraże­nia były różne. Muzyka klasy­czna była nieprzy­jemna. Gdy cichła, przestawałem ją słyszeć w apara­cie słu­chowym, nadal wciąż słysza­łem ją w implan­cie jako bipy i beepy. Znacznie lep­iej było sły­chać wysokie tony, flet, skrzypce i inne, ale na początku była to mało przy­jemna muzyka. Dźwięki gitary z muzyki rock­owej też mi się nie spodobały, ale w piosence również usłysza­łem coś, czego wcześniej nie słysza­łem. Talerze po raz pier­wszy, bębny znacznie dosad­niej i wyraz­iś­ciej i — co najważniejsze — wokal. Wcześniej bardzo rzadko zdarzało mi się usłyszeć głos wokalisty, który mieszał mi się z muzyką. Teraz bardzo często mogę go usłyszeć i, gdy mam tekst utworu, śledzić go. Zależy to oczy­wiś­cie od melodii, bo niek­tóre piosenki są trud­niejsze do śledzenia, niż inne. W ramach ćwiczeń słucham poezję śpiewaną, pol­skie utwory, cza­sem ang­iel­skie, a także bajki — najlepiej czy­tane damskim głosem, gdyż taki najlepiej słyszę i rozu­miem. Myślę, że nawet słuchanie bez rozu­mienia coś daje, gdyż pozwala się osłuchać z językiem.

Nigdy nie ukry­wałem tego, że mam aparaty słu­chowe i nie widzi­ałem powodu, dla którego miałbym to robić mając implant śli­makowy. Zdzi­wie­nie i zszokowanie osób słyszą­cych, że “mam coś w głowie”, odbier­ałem raczej z rozbaw­ie­niem. Tłu­maczyłem, na jakiej zasadzie dzi­ała sys­tem implantu i dlaczego się na niego zde­cy­dowałem. Reakcje były zawsze pozy­ty­wne. Wiele razy ludzie się sami mnie pytali, jak teraz słyszę, prosili mnie, bym coś jeszcze opowiedział. Kilka razy zdarzyło się, iż mi powiedzieli, że fak­ty­cznie widzą różnicę w tym, jak słyszę i jak mówię. Spotkałem też osoby nastaw­ione negaty­wnie do implantu, ale nie było to uprzedze­nie per­son­alne, więc miałem okazję podysku­tować o wadach i zale­tach tego sys­temu. Nigdy jed­nak nie spotkałem się z nastaw­ie­niem typu “ma implant, więc jest jakiś dzi­wny, lep­iej z nim nie gadać”. Myślę, że pozy­ty­wne trak­towanie swo­jej “przy­padłości” decy­duje o równie pozy­ty­wnym odbiorze jej przez inne osoby.

W cza­sie dowiady­wa­nia się o sys­tem implantu śli­makowego i zbiera­nia infor­ma­cji naw­iąza­łem kon­takt z wieloma osobami posi­ada­ją­cymi wszczep. Gdy się rozpy­ty­wałem o to, jak każdy słyszy, nie uzyski­wałem takich samych odpowiedzi. Każdy słyszał inaczej, miał inne wraże­nia i inaczej odbierał bodźce dźwiękowe. Nie mogłem więc na tej pod­stawie stwierdzić, jak będę słyszeć — wiedzi­ałem jedynie, jakie mogą być mniej więcej efekty, choć nie wiedzi­ałem, jak to będzie ostate­cznie wyglą­dać. Najważniejszą infor­ma­cją, jaką uzyskałem, było to, że wszyscy po dostate­cznie długim cza­sie osiągnęli to, czego chcieli — lep­sze słysze­nie. O ile się reha­bil­i­towali, oczy­wiś­cie — samo się nic nie zrobi.

Teraz, gdy minęły cztery miesiące od momentu założe­nia pro­ce­sora mowy, mogę stwierdzić jedno: jest lep­iej. Nie muszę się kon­cen­trować na tym, co inni mówią, by ich zrozu­mieć, nie muszę wkładać tyle wysiłku w to, aby wszys­tko dobrze zrozu­mieć. Mniej czy­tam z ruchu warg, niż wcześniej. Jeszcze nie słyszę ide­al­nie, zdarzają się osoby, które z tru­dem rozu­miem, często przeszkadza mi hałas, ale często zauważam sytu­acje, kiedy po prostu słucham, co ktoś mówi i przy­chodzi mi to bez wysiłku. Cza­sem też — coraz częś­ciej — słyszę i rozu­miem, co ktoś nagle powie za moimi ple­cami. Na razie do głosu każdej osoby muszę się przyzwycza­jać i na początku mogę kiep­sko rozu­mieć, ale myślę, że z cza­sem to się zmieni. Po wakac­jach wracam na uczel­nię — ciekaw jestem, jak będę teraz funkcjonować. Z im więk­szą iloś­cią osób roz­maw­iam, tym bardziej mam wraże­nie, iż lep­iej rozu­miem ludzi. Cza­sami mam okresy, gdy wydaje mi się, że słyszę gorzej. Słabo słyszę, mało rozu­miem, cza­sami mam zupełnie odwrot­nie. Gdzieś usłysza­łem, że sta­bi­liza­cja słyszenia dokonuje się w prze­ciągu pier­wszych dwóch lat, więc się tym nie martwię.

Słysze­nie w implan­cie mogę najlepiej przed­stawić metaforą: Wyobraź­cie sobie świat dźwięków jako mono­lit zbu­dowany z cegieł, połąc­zonych zaprawą. Nie ma w tym mono­li­cie dziur, wszys­tko sły­chać. Każda cegła to jakiś dźwięk, zaprawa to owe drobne dźwięki, które nam wypeł­ni­ają przestrzeń pomiędzy tymi dźwiękami. Słuch osoby z głębokim niedosłuchem i apara­towanej mogę tu zobra­zować kon­strukcją z cegieł nie połąc­zonych zaprawą, z masą dziur i pustych miejsc, niekiedy z brakiem dużych frag­men­tów. Nie sły­chać wielu drob­nych rzeczy, takich jak śpiew ptaków, wiatr, deszcz, woda lecąca z kranu, a te głośniejsze są w jakiś sposób ogranic­zone. W momen­cie zaim­plan­towa­nia stop­niowo, z cza­sem, kole­jne cegły wskakują na swoje miejsce, wypeł­ni­ają puste frag­menty. Jest to bardzo długi pro­ces i cegły cza­sem wskakują w złe miejsca, cza­sem w ogóle nie wskakują. Jed­nak po długim cza­sie kon­strukcja staje się mono­litem, takim, jakim powinna być. Słysze­nie jest coraz pełniejsze, coraz więcej dociera do nas. Choć ta kon­strukcja nie stanie się nigdy całkiem taka, jaka powinna być, jest lep­sza od dzi­u­rawej i zbu­dowanej byle jak.

Przed implantem mało słysza­łem i tak naprawdę mogę to stwierdzić dopiero teraz. Nie miałem świado­mości tego, że świat jest otoc­zony tyloma dźwiękami. Teraz, gdy zde­j­muję pro­ce­sor mowy i zostaw­iam aparat słu­chowy, strasznie dzi­wnie się czuję. Przes­taję słyszeć więk­szość dźwięków i źle mi z tym. Kiedyś moja mama mi powiedzi­ała, że nie potrafi sobie wyobrazić całkowitej ciszy, że źle by się w niej czuła. Dzi­wiło mnie takie stwierdze­nie, w końcu tak naprawdę cisza była dla mnie nor­malna, była wszędzie i zawsze. Gdziekol­wiek usi­adłem, cokol­wiek robiłem, jeśli nic się nie dzi­ało bezpośred­nio obok mnie, było cicho. Teraz to się zmieniło i dobrze się z tym czuję. Wiem, co się dzieje dookoła mnie i jestem bardziej świadomy otoczenia.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *