Pewna rozmowa dzisiaj rano dała mi do myślenia. Uznałam, że może należałoby wyjaśnić jedną rzecz, która dla użytkowników implantów ślimakowych i ludzi, którzy znają temat, jest oczywista, ale dla otoczenia niekoniecznie…
No to wyjaśniam. Nie, nie wpinamy sobie procesora codziennie rano w dziurę w głowie. Po operacji nie pozostały nam żadne dodatkowe otwory. Nie mamy gniazdka w czaszce. Implant jest całkowicie schowany pod skórą, a część zewnętrzna, czyli procesor mowy, komunikuje się z nim bezprzewodowo. Cewka nadawcza, czyli to kółeczko, które widać na głowie (o ile nie jest schowane pod włosami), trzyma się na magnes. Jeden magnes jest w implancie, drugi w części zewnętrznej.
Nieco bardziej techniczny opis implantu (na przykładzie modelu Nucleus Freedom) można przeczytać tu.
jak tak piszesz to przypomniał mi się lekarz orzecznik na komisji lekarskiej. Spytał czy dziecko nie uskarża się na niedogodności podczas snu, na to że implant uwiera ją w ucho, że nie może spać na tym boku. W pierwszej chwili pomyślałam że sobie ze mnie żartuje ale jego spojrzenie pełne powagi i zatroskania uświadomiło mi że on faktycznie myśli że implant jest przymocowany na stale do głowy.