Przyjeżdżamy z Mamą wcześniej, ok. 7.30. W recepcji dostaję kartę do drzwi oraz identyfikator na rękę, taki sam, jaki dają noworodkom. Razem ze mną w pokoju jest W., lat 34, słyszy na jedno ucho trochę, drugie jej będą też dzisiaj operować. Pielęgniarka każe nam się rozpakować, przebrać w piżamy i czekać. W pokoju warunki hotelowe, tylko wyposażenie szpitalne (doprowadzenia tlenu, stojaki na kroplówki itd). Nawet pościel ładna, we wzorek. Spokojnie się rozpakowujemy, rozmawiamy, wymieniamy informacje. Nagle — chyba nie ma jeszcze ósmej — wpada pielęgniarka: szybko, w piżamy, zdjąć biżuterię i na blok! Aaa, panika. Na szczęście denerwowałam się wszystkiego te parę minut, kiedy siedziałam przed wejściem na część operacyjną i potem już na stole, kiedy mnie podłączali. Pozwolili mi zasypiać w okularach, za co jestem ekipie anestezjologicznej bardzo wdzięczna.
Budzę się koło 11.40 z jakiegoś snu w nieznanej mi niebieskiej sali, pod niebieską pościelą w chmurki i tęcze. Bandaże na głowie, kabelek przypięty do ręki, chyba już po wszystkim. Przychodzi pielęgniarka, tak, wszystko w porządku. Boli. Natychmiast zastrzyk. I tak mnie trzymają przez dobę na zastrzykach przeciwbólowych — całkiem miły odlocik, chociaż nie wiem, co mi dawali. Po kwadransie już na własnych nogach do pokoju, gdzie kazali się jeszcze trochę przespać. Potem już mogłam wstać i chodzić po ośrodku i straszyć ludzi zabandażowaną głową, kołtunem włosów nad bandażem i drenem — taką dużą strzykawą wypełniającą się powoli krwią, przyczepioną do ubrania. Kolacja była ciężka — żuchwa bolała przy każdym ugryzieniu, a do zjedzenia miałam porządną, świeżą kajzerkę. Ten ból powoli ustępuje, po kilku dniach mogę już jeść prawie normalnie. Mam zaburzony smak, kilka dni po operacji wciąż czuję smaki połową języka. To podobno normalne po tym zabiegu i powinno przejść. Mam nadzieję.
W. się boi. Zaraz po narkozie nic nie słyszała na swoje drugie, lepsze ucho i wpadła w panikę, a teraz, dzień — dwa po operacji, wydaje jej się, że słyszy gorzej. Wszyscy ją pocieszają i przekonują, że to niemożliwe, że w tym uchu nic nie było robione, wymyślają naprędce różne teorie, dlaczego teraz przez chwilę może być gorzej. Dostaje encorton. Ja tylko antybiotyk.
We wtorek przenoszą nas z części szpitalnej do tzw. hotelowej, gdzie już tylko przyciski przywoławcze przypominają o tym, że to szpital. W środę mnie i W. zdejmują dreny, a już w czwartek wypisują nas do domu. K., człowiek mniej więcej w naszym wieku, operowany tego samego dnia, ma zdjęty dren w czwartek i wychodzi w piątek. To zależy od tego, jak się komu goi. 4–5 dni pobytu w szpitalu to standard. Ma się wrażenie, że stawiają na efektywność i dobre wykorzystanie miejsca.
Ja i W. dostałyśmy implanty Nucleus Freedom firmy Cochlear, a K. podobno ma Pulsara firmy Med-El. Nie wiem, jakie były kryteria tego wyboru — nas nie pytano — ale myślę, że był dobry. Podoba mi się opis możliwości technicznych mojego implantu.
Mam szew za uchem, tak jakby ktoś chciał mi je odkroić, i ze trzy centymetry powyżej ucha. I ogolony kawałek głowy. Dość dużo, chociaż pozostałe włosy nieźle to zasłaniają.
Wychodzę do domu w czwartek, zalecenia: zdjąć opatrunek i przemywać szew dwa razy dziennie spirytusem salicylowym, unikać wysiłku przez 14 dni, nie moczyć przez 30 dni (jakoś wykombinuję umycie głowy), brać antybiotyk przez 5 dni, a za tydzień, 22 lutego, na zdjęcie szwów. Wtedy dowiem się, kiedy podłączenie. Standardowo to jest ok. miesiąc po operacji.
W szpitalu wszystko było bardzo fachowo, środki przeciwbólowe dostawałam na życzenie, pielęgniarki są przemiłe, a profesor Skarżyński, który mnie operował, niezwykle serdeczny. Napiszę teraz tylko tyle, bo na więcej po prostu nie to miejsce i nie ten czas.
Pierwsza noc w domu spokojnie przespana bez żadnych prochów, ucho i szew pobolewają trochę, ale do wytrzymania. Dziś, w sobotę, bolą mnie jeszcze żyły po wenflonie, zdjętym we wtorek wieczorem. Ale głową mogę już ruszać normalnie.